CZY SEPSA ZAWSZE ZABIJA DZIECI? CZY JEST MYLONA Z CZYMŚ INNYM?

CZY SEPSA ZAWSZE ZABIJA DZIECI?

DLACZEGO MEDIA PITOLĄ, ŻE SEPSA JEST CZĘSTO NA POCZĄTKU MYLONA Z CZYMŚ INNYM?

Dzisiaj temat, który mnie bardzo wpienia, czyli przedstawienie sepsy u dzieci w mediach.

Pierwsza rzecz – sepsa to nie jest rzadka sprawa.

To nie jest tak, że się zdarza raz na rok w jakimś szpitalu w Polsce, dziecko umarło i jest wielka akcja medialna, że lekarze nie potrafią leczyć sepsy i że ich wina, że umarło!

Słuchajcie, sepsa nie jest rzadka.

Czy ją widziałam na własne oczy? Jasne, że tak. Jest jakiś lekarz oddziałowy, który nie widział?

Czy te dzieci umarły? Z tych, które ja widziałam, na szczęście żadne.

Jak dzwoniłam ostatnio, żeby przekazać dziecko do innego miasta, pani doktor powiedziała: „Dobrze, ale jutro, bo dzisiaj kończymy leczyć noworodka z sepsą i musimy salę zdezynfekować, przygotować”. Koleżanka dzwoni do znajomej, zapytać, jak się ma inne dziecko z sepsą, które przekazaliśmy. Dla nas, personelu medycznego, to nie jest jakieś tabu czy szokująca rzecz. Jasne, że nikt nie chce mieć do czynienia z sepsą, bo to stan zagrożenia życia u dziecka, ale to nie znaczy, że jej nie kumamy czy nie umiemy leczyć. Umiemy. Dlatego prawie wszystkie dzieci z sepsą przeżywają. Nie dzięki pitoleniu w mediach ludzi bez wykształcenia medycznego, tylko dzięki szybko włączanemu, intensywnemu leczeniu, monitorowaniu czynności życiowych i ogólnie biorąc, starannej opiece personelu medycznego. Wtedy dziecko ma szansę sepsę przeżyć.

Powtórzę, to nie jest jakaś super–rzadka sytuacją. Powtórzę, większość dzieci z sepsą na szczęście przeżywa. Tylko o tych przypadkach nikt nie trąbi w mediach.

Druga rzecz – że sepsę pomylono z czymśtam.

Ukochane zdanie mediów – lekarz się nie wyznał.

Słuchajcie, to nie jest tak, że ospa daje wysypkę, a sepsa daje cośtam, po czym ją można od razu rozpoznać (poza sepsą meningokokową, która jest niby dość charakterystyczna, ale też nie zawsze). Sepsa jest kolejnym ETAPEM infekcji, a nie odrębną chorobą samą w sobie. Sepsa polega na tym, że jakiś czynnik (np. bakteria) atakuje organizm. Większość osób bakterię zwalczy, a u jednej pechowej zdarzy się tak, że organizm nie dość, że nie zwalczy, to jeszcze się zacznie nieprawidłowa reakcja zapalna organizmu i zaczną wysiadać kolejne narządy. Dlatego nie jest tak, że sepsa od razu wygląda jak sepsa i ją przegapiamy, bo się nie znamy na sepsie. Zanim się rozwinie sepsa, dziecko ma zupełnie „zwyczajne” objawy infekcji. Gorączka, wymioty, ból brzucha – czy Twoje dziecko nie miało nigdy takich objawów?

Powtórzę, sepsa jest kolejnym etapem choroby, która na początku wygląda jak jedna z mnóstwa typowych infekcji. Dopiero potem i na szczęście u małego odsetka chorych, np. zapalenie zatok, płuc czy nerek przechodzi w niewydolność narządów i stan zagrożenia życia. Nie każde dziecko, które drugiego dnia infekcji będzie mieć sepsę, dnia pierwszego wygląda źle. I mówię to z pełną odpowiedzialnością swoich słów, bo widziałam takie dzieci na własne oczy. Dlatego tak ważne jest, żeby wszyscy, rodzice i personel, zachowali czujność. Gdy dziecko się wyraźnie pogarsza, jest słabe poza momentami gorączki, gdy na skórze pojawiają się plamy, których nie było podczas wizyty u lekarza, dziecko „odlatuje”, przestaje logicznie odpowiadać na nasze pytania, leci nam przez ręce, to bierzemy je szybko do lekarza, nawet jeśli 5 godzin wcześniej było badane.

Ważne: dostępne w POZ badania, jeśli sepsa się szybko rozwija, na początku wcale nie muszą być złe! (choć zwykle są)

Jedno z dwóch dzieci, które prawdziwie uratowałam w swojej historii, to dziecko wyłapane przeze mnie w przychodni z objawami od kilku godzin i z idealnymi wynikami badań dostępnymi w POZ, u którego zaczynała się już sepsa. (Chociaż tak naprawdę uratowała ją koleżanka na oddziale, na który ją wysłałam). Dlatego najważniejsza jest zawsze czujna obserwacja dziecka, zwłaszcza gorączkującego.

Na koniec pozytywny akcent: większość przypadków poważnych w przypadku dzieci jest wychwytywane odpowiednio wcześniej.

To znaczy widzimy np. po wynikach badań, że coś się bardzo złego zaczynało, że wskaźniki stanu zapalnego są bardzo wysokie, że wskaźniki konkretnych narządów już są „dygnięte”, ale leczenie zostało włączone na tyle szybko, że zapobiegło rozwinięciu się choroby w najgorszą stronę. Kontrolujemy wtedy wyniki badań, trochę ze stresem, ale widzimy, że leczenie zadziałało, że w kolejnych dniach wszystko się normuje. Czasem rodzice nie wiedzą nawet, że było blisko. Po co ich straszyć?

Medycyna to nie prasa, gdzie zależy nam na sensacji. Chyba dlatego medycyna przegrywa trochę na wstępie tą medialną walkę.