Lumi i Róża na tropie płuco-zagadek
Lumi płacze, że go opuszczam na dni w liczbie czterech. A ja tłumaczę, że przecież dziś tyle zrobiliśmy razem, chociaż sobie tym dołożyliśmy pracy. I żeby nie przejmował się, że nikt go nie zna z imienia i każdy mówi TO, bo to takie TO pełne szacunku. „Czy pani ma dzisiaj TO?”.
Że dzięki niemu sezon infekcji jest nie tylko sezonem zapierdzielania, lecz sezonem tajemnic. A jak się można powstrzymać przed jeszcze lepszym rozwikłaniem zagadki, gdy ma się pod ręką potrzebne narzędzia?
Że dziś razem nie wysłaliśmy do szpitala kilku podejrzanych dzieci i to nasz wielki sukces, który nas wiąże piękną więzią zmniejszania dzieciom niepotrzebnej traumy.
Stetoskop XIX wieku szeptał: „Dalej, Róża, to zapalenie płuc przecież, małe dziecko, szpital”. Lecz ja wiem od roku, jak często zwodzi ten smukły zaklinacz dźwięków, a Lumi rozpostarł dziś przede mną obraz płuc zupełnie zdrowych. (Chociaż stetoskop wie, że tylko się z nim droczę i nikt lepiej od niego nie ocenia obturacji).
I tak jak na oddziale mam satysfakcję, wyłapując skąpoobjawowe zapalenia płuc z wielkim bratem, tak w przychodni świętujemy z małym bratem, gdy udaje nam się ich nie nadrozpoznawać.
Więc otrzyj żelowe łzy, mój drogi, wrócę przecież z tego Sosnowca. Chociaż K., moja towarzyszka (która sama siebie nazwa defetystą naszych wspólnych podróży, chyba w przeciwwadze do mojej nieogarniętej beztroski) stwierdziła dzisiaj podczas drukowania na ten kurs kolejnych zapełnionych tekstem slajdów, że pewnie nie wrócimy stamtąd w jednym kawałku. Może nie w psychicznym, lecz czy to dla kogoś nowość?
Zostawiam ci moją dzielnię, pilnuj jej, Lumi. Wiesz, że jesteś mój zaufany.
#philipslumify #łusege #kamerkowanie #Lumi&Róża
[Więcej jak zawsze na INSTAGRAMIE].