Pożegnanie z Lumi

Dziś mój ostatni dzień z Lumi (przenośną głowicą USG Philips Lumify). Towarzyszył mi dzielnie przez te 4 najważniejsze zimowe miesiące.  

Nikt nie zyskał na tej cudnej przygodzie, jeśli brać pod uwagę finanse. Ani Philips, który zgodził się wypożyczyć głowicę dla moich podkarpackich dzieci, zamiast ją komuś wynająć i trzepać hajsik. Ani przychodnia, bo to badanie się nie rozlicza. Ani ja, bo zafundowałam sobie tylko więcej pracy w ramach wizyt na NFZ.  

Oczywiście zyskały na tym moje dzieci. U niektórych udało nam się uniknąć hospitalizacji, bo mieliśmy z Lumi możliwość szybkiej diagnozy i kotrolowania efektów leczenia na bieżąco. U niektórych uniknęliśmy zbędnej antybiotykoterapii, u innych mogliśmy zastosować ją z przekonaniem. To były piękne 4 miesiące konfortu psychicznego, gdy mogłam w każdej chwili rozwiązać zagadki oskrzelowo-płucne, z którymi nie radziła sobie reszta badania fizykalnego. Więc jasne, że na tym skorzystałam, bo miałam spokojną głowę i podobała mi się świadomość, że jestem uzbrojona przeciw zimowym wrogom najlepiej, jak się da.  

philips lumify
Lumi i ja.

I mam wielką nadzieję, że przynajmniej wizerunkowo skorzysta na tym philips, który zawsze łaskawym okiem spogląda na moje łusege-pomysły.  

Zobaczycie, że jeszcze zostanę rekinem biznesu (choćby po to, żeby opłacać kursy USG, które są w cholerę drogie), ale na razie mam ważniejsze rzeczy na głowie. Na przykład pożegnać mojego wiernego towarzysza i spakować go starannie do paczki, żeby mu było wygodnie w drodze. Niech pędzi do innych łusege-świrków i robi dobre rzeczy w kolejnych miejscach.